Jak to ze Złym było?
Co bardziej dociekliwi czytelnicy tego komiksu (oby żyli wiecznie i w dostatku) z niejakim zdziwieniem zauważą zapewne podobny do nekrologu napis pod słowem „KONIEC”, na który to napis obok mojego, złożonego z nadmierną dumą podpisu składają się dwie daty: 1984-1994. Ta kolosalna rozpiętość czasu, dzieląca obie te daty, niewspółmiernie wielka w stosunku do mizernej w końcu objętości „Naznaczonego Mrokiem”, może zdziwić każdego. Dwadzieścia osiem plansz czarno-binłego komiksu, nawet tak wymęczonych, jak „Naznaczony...”, każdy w miarę sprawny rysownik byłby w stanie wypichcić w głupie pół roku. A ja grzebałem się z tym pełną dekadę!..
Postanowiłem zatem zaspokoić tę (zupełnie hipotetyczną) ciekawość i uzupełnić te dwadzieścia osiem plansz historią ich żmudnego, pełnego wirów, meandrów i zatorów powstawania. W końcu w ślad za każdym arcydziełem idą tego rodzaju dodatki. Może Maciek Parowski rozpisywać się o tym, jak powstawały jego komiksy, to i ja nie będę gorszy! Tym bardziej, że jest to pierwszy, a kto wie, czy nie ostatni skończony przeze mnie komiks. No, przynajmniej taki prawdziwy, poważny komiks. A jego historia splotła się ze sporym kawałem mojego nie tak znowu krótkiego żywota.
Prawdę mówiąc ten okrągły jubileusz „Naznaczonego” jest trochę umowny. Początki tego komiksu giną bowiem w pomroce dziejów schyłkowego peerelu. Nigdy nie przywiązywałem zbyt dużej wagi do dat, toteż precyzyjne ustalenie, kiedy to dokładnie coś mi się przydarzyło, zawsze przerastało moje możliwości. Po licznych konsultacjach udało mi się jednak ustalić, że musiałem napisać scenariusz „Złego” gdzieś w okolicach 1984 roku. Byłem akurat w połowie studiów na kulturoznawstwie Uniwersytetu Łódzkiego i w początkach dorosłego, małżeńsko-rodzinnego życia. Nie ustawałem też w próbach rysowania i pisania komiksów, rozpoczętych w zamierzchłej przeszłości i ponawianych (coraz bardziej sporadycznie i desperacko) do dzisiaj.
Scenariusz napisał mi się, o ile pamiętam, szybko i jakby sam. Po pierwszej redakcji dokonałem tylko jednej drobnej zmiany, dotyczącej raczej formy, niż treści opisu ostatniego kadru. Tekst, choć od początku pomyślany jako scenariusz do komiksu, swą formą niezbyt scenariusz przypominał. Był to właściwie literacki zapis prostej, najeżonej symbolami przypowieści, „udziwniony” w dodatku rozbiciem tekstu na wersety, co niebezpiecznie upodobniło go do poematu. Tak pomyślany scenariusz wymagał dopiero adaptacji na komiks, spełniał za to sporo wymogów samodzielnego utworu literackiego.
Skąd taka zagadkowa forma scenariusza? Z pewnością wynikła ona z treści zamierzonego komiksu. Tekst „napisał mi się” w (zbyt może nachalnej) stylizacji na język biblijny, lapidarny i bardzo podniosły. Teksty biblijne kojarzyły mi się jednak zawsze z gęstym, do granic czytelności posuniętym, stłoczonym drukiem. Dopiero autorskie tłumaczenie Ewangelii Romana Brandstettera, w którym rozbity na wersy tekst zyskał należny sobie oddech, przestrzeń, wydźwięk, uświadomiło mi, jak bardzo taki zabieg wzmacnia, a nawet ujawnia znaczenie słów. Kiedy więc „przydarzył” mi się taki nośny zaczeniowo tekst - postanowiłem skorzystać z okazji i taką właśnie formę nadać jego zapisowi. Tak też się stało.
Pomysł narysowania komiksu o wcieleniu Zła i o walce z nim kogoś bardzo zwyczajnego również nie wziął się z powietrza. Zaszczepiła mi go w głowie fenomenalna książka E. L. Doctorova „Witajcie w Ciężkich Czasach”, którą niniejszym wszystkim polecam. Oczywiście mój komiks jest na tyle odległy od tej inspiracji, że bez obawy można oba teksty porównywać.
„Naznaczony Mrokiem” powinien właściwie nosić tytuł „Zły”, ale ponieważ przed laty Leopold Tyrmand spłodził kapitalne czytadło pod takim tytułem, ja musiałem się pożegnać z myślą o jego użyciu. Został ten „Naznaczony”, choć długo nie mogłem się do niego przekonać. A i dzisiaj jeszcze łatwiej mi mówić o tym komiksie jako o „Złym”.
Z napisanym już tekstem w ręku zacząłem myśleć nad formą jego graficznej realizacji. Kolorowy czy czarno-biały? Jeżeli czarno-biały (bo treść wręcz ten wariant narzucałała) - to czy oparty na mocnych kontrastach plam, czy na bogactwie linii? A może zrobić go z użyciem szarości?..
komiksy: Wojciech Birek - Naznaczony Mrokiem, Jerzy Ozga - Sven, Wojciech Mazur - Zamek Bogów Nocy; teksty: Jak to ze Złym było? oraz Między Łodzią a Krakowem; dodatek: scenariusz Naznaczonego Mrokiem w formie poematu; okładka: Wojciech Birek (październik 1995, 48 stron, czarno biały, nakład 500 egzemplarzy)
⇒ Dylematy (połączone z kilkoma poronionymi próbami rysowania różnymi technikami) rozwiało zupełnie przypadkowe wydarzenie. Oto w trakcie studiów jako uniwersytecki spec od komiksu nawiązałem kontakt z parą wspaniałych plastyków - Jadwigą i Pawłem Tryzno. Złożyli mi oni propozycję współpracy przy adaptacji komiksowego stylu opowiadania do niecodziennego tworzywa, jakim były bajki dla dzieci na przezroczach.
Choć z naszych wspólnych planów nic nie wyszło, moje spotkanie z nimi przyniosło pewien bardzo konkretny efekt. Oto „na rozruch” zostałem obdarowany soIidną porcją fenomenalnego, bardzo wytrzymałego, holenderskiego papieru wprost idealnego do rysunku tuszem, i słoiczkiem tuszu Talensa.
W połowie lat osiemdziesiątych dla kogoś, kto nie mógł się wesprzeć dyplomem wyższej uczelni plastycznej, były to skarby nieosiągalne. To właśnie wtedy Marek Szyszko w jednym z wywiadów dzielił się z czytelnikami rewelacyjnym odkryciem, że najlepiej rysuje się komiksy... na odwrotnych stronach papieru fotograficznego. Nic więc dziwnego, że kiedy zobaczyłem przed sobą ryzę własnoręcznie przez siebie przyciętych kartonów, postanowiłem, że zrobię na tym jakiś superkomiks. „Zły” wydawał się do tego najbardziej odpowiedni.
W pierwszym odruchu próbowałem wpisać w plansze komiksu cały tekst scenariusza. Szybko jednak, choć z bólem, zrezygnowałem z tego pomysłu. Opowiadanie słowami, choćby najpiękniejszymi, tego, co powinno się dziać na komiksowych kadrach, to chyba rzecz, której komiks nie znosi najbardziej. Z pierwotnego tekstu zostały więc tylko dialogi i pojedyncze kwestie narracji, użyte tam, gdzie wydawało mi się to konieczne.
Stanąłem za to przed nawym wyzwaniem. „Napisałeś mocny, wyrazisty tekst - powiedziałem sobie - ale teraz trzeba tę samą historię opowiedzieć w obrazkach. I zrobić to tak, żeby nie zgubić tego, co stanowi o wartości scenariusza.” Scenariusz był tylko zwięzłym zapisem pewnej historii. Nie było w nim natomiast słowa o środkach wyrazu, jakie należy zastosować, by tę historię w należyty sposób opowiedzieć.
Podjąłem wówczas brzemienną w skutki decyzję, która miała się okazać jedną z przyczyn rekordowej długości powstawania „Naznaczonego Mrokiem”. Postanowiłem bowiem zrekompensować owe nieosiągalne literackie środki wyrazu scenariusza możliwie największa, ilością i różnorodnością graficznych i narracyjnych środków wyrazu w samym komiksie. „Niech to będzie tylko dwadzieścia osiem plansz - pomyślałem - ale jakich!” Postarałem się uaktywnić wszelkie dostępne w komiksie elementy: ramki i kształt kadrów, liternictwo, dymki, kompozycję strony, „montaż”, dobór punktów widzenia, ekspresję rysunku, takie chwyty jak nieostrość czy nakładanie obrazów, a nawet tło; wszystko to próbowałem jak najmocniej nasycić znaczeniami.
Okazało się to jednak niełatwe. Ponieważ nie chciałem na tych dwudziestu ośmiu stronach komiksu zbytnio się powtarzać, dla każdej planszy, każdej sekwencji szukałem innych rozwiązań narracyjnych. Nie zawsze znajdowałem je od razu. Czasami te, które znalazłem, okazywały się niezadowalające. W takich momentach komiks utykał, czasami na miesiące, czasami na lata. Tak było w przypadku trzeciego rozdziału komiksu, który za nic nie chciał mi się zmieścić na czterech planszach. Dopiero rozepchnięcie go na pięć plansz, połączone ze ściśnięciem kolejnego - czwartego - do trzech, pozwoliło mi ruszyć z miejsca. Po jakichś czterech, pięciu latach.
Różnie też bywało z jakością rysunku. „Naznaczonego...” rysowałem falami, po kilka plansz. Czasami zarzucałem pracę, gdy to, co rysuję, przestawało mnie satysfakcjonować. Następna „sesja” zaczynała się wówczas zwykle od powtórzenia przynajmniej jednej ostatniej planszy. Czasami przerabiałem też którąś ze znacznie wcześniejszych plansz. Zostało mi to zresztą do dziś. Choć napisałem już pod tym komiksem słowo „KONIEC”, nadal mam ochotę narysować na nowo przynajmniej dziesięć z jego plansz. Kto wie, czy z czasem nie przyjdzie mi ochota także na następne. Ponieważ jednak w ten sposób można się bawić w nieskończoność, postanowiłem nie czekać z publikacją do momentu, gdy będę w pełni zadowolony z efektów swojej pracy. Bardzo możliwe, że taki moment nigdy nie nastąpi.
„Naznaczony Mrokiem” nie jest literalnie, stuprocentową wierną adaptacją tekstu scenariusza. Nie zawsze szukałem dlań ekwiwalentów obrazowych na poziomie poszczególnych słów czy zwrotów; czasami rysunek biegł „obok” sensów literatury, czasami musiał je ukonkretnić. Rzadko, ale jednak dopisywałem dialogi czy teksty narracji. Czy powstały w efekcie komiks jest dobrą adaptacją scenariusza? Nad tym niech się zastanawiają inni. Ja na szczęście nie muszę.
Oczywiście te ostatnie dziesięć lat to nie tylko „artystyczne” zmagania z materią komiksu. 0 wiele bardziej odrywała mnie od pracy nad nim proza życia. To dziesięciolecie to dla mnie trójka dzieci, cztery przeprowadzki, wojsko, praca w trzech firmach, parę tysięcy przejeżdżonych po Polsce kilometrów i kilkanaście mniej lub bardziej udanych komiksowych przedsięwzięć. Praca nad „Naznaczonym...” odbywała się więc raczej pomiędzy tymi licznymi zajęciami, w chwilach wyszarpywanych z rozkładu dnia czy miesiąca. Aż dziw, że w ogóle udało mi się dobrnąć do końca!.,.
„Naznaczony Mrokiem” ma swoje wady. Zbyt gęsty, nieczytelny rysunek, nadmiar środków ekspresji, ponury, mroczny klimat - nie każdemu ten typ komiksu odpowiada. Ale miał on od początku paru gorących zwolenników (wszystkich pięcioro pozdrawiam!). Mam nadzieję, że skoro już wytrwali ani te dziesięć lat, nie zmienią zdania teraz. I że ich grono choć troszeczkę się powiększy.
Wojtek Birek
szkice oraz ilustracje autora